Mój syn to jedna z najbardziej przytulaśnych istot na tej planecie. Już na szpitalnym łóżku spaliśmy razem, bo musiał być blisko. Gondola od zawsze była „be” bo powodowała między nami dystans nie do zniesienia Zostawało noszenie małego bobo na rękach albo siedzenie w domu. Dwie opcje mocno średnie. Życie zmieniło się wraz z pierwszym chustonosidłem. Miałam wrażenie, że Gustaw mógł tam siedzieć z przemoczoną pieluchą i głodny, byleby tylko być blisko i w pionie obserwować świat
I pomimo, że nosidło rosło z dzieckiem to przyszedł dzień, w którym trzeba było się pożegnać z tym środkiem transportu. Nosidło wspomagające Wildride było na mojej wish liście od pierwszego dnia, gdy zobaczyłam je na insta. Jest małe, lekkie, poręczne, stylowe i przede wszystkim turbo potrzebne!
Oczywiście, że spragniony wrażeń toddler nie będzie spędzał w nosidle tyle czasu co 4 miesięczne bobo, ale czy to znaczy, że nie chce być w ogóle noszony na rękach? Hehe, oczywiście, że chce!
Jakiś czas temu moja przyjaciółka opiekowała się Guciem. Jak przystało na mojego syna, znaczącą część spaceru spędził w jej ramionach. Gdy wrócili, jej ręka drżała, a ton głosu wyrażał wielkie zdziwienie i niedowierzanie:
„Stara, jak Ty to robisz, przecież on trochę waży”?!
I naturalnie, ta waga nie zniknie w żadnej pozycji, ale Wildride pozwala tak rozłożyć ciężar dziecka, że spacer przestaje być udręką. Nie jest walką o chwile w wózku, przekupione przekąskami lub najróżniejszymi zachętami do tupu-tupu na swoich nóżkach.
Ostatnio testowałam nosidło podczas deszczu i bez problemu, wygodnie mogłam trzymać parasol i dziecko. Nosidło posłuży nam jeszcze długo, bo sprawdza się do 20kg. Będziemy testować w różnych sytuacjach, ale już dziś widzę siebie z walizeczką, z Guciem w nosidle, po kontroli paszportowej, zmierzającą do bramki nad którą widnieje napis Bangkok albo chociaż jakieś Rio de Janeiro.
Może być też dziki bieg do tej bramki po usłyszeniu final call!
Wildride wytrzyma
Gucio wytrzyma
ja też